Adam Wornowicz u Łukasza Maciejewskiego
W grudniu gościem Łukasza Maciejewskiego będzie Adam Woronowicz, jeden z najwybitniszych polskich aktorów teatralnych i filmowych. Odtwórca roli księdza Jerzego Popiełuszki i postaci Adama Miauczyńskiego w „Baby są jakieś inne” Marka Koterskiego.
Adam Woronowicz
Aktor, o którym napisać nie jest łatwo. Nie sposób go zaszufladkować, przypiąć łatkę, przypisać do jakiejś kategorii.
Patrząc na jego wizerunek trudno powiedzieć czy mamy do czynienia z człowiekiem poczciwym i dobrodusznym czy demonicznym i niebezpiecznym. Jego nieprzeniknione spojrzenie intryguje, chcielibyśmy do niego dotrzeć, poznać jego tajemnicę.
Adam ma na koncie wiele znakomitych ról teatralnych oraz sporo niezłych kreacji filmowych i telewizyjnych, jednak serca szerokiej publiczności podbił jako ksiądz Jerzy Popiełuszko w „Popiełuszko. Wolność jest w nas” w reżyserii Rafała Wieczyńskiego.
„Po tej roli mogę zagrać wszystko” mówi.
To prawda, ma niesamowity potencjał aktorski, przed kamerą budzi się w nim filmowe zwierze, ma niespożyte pokłady energii, które oddaje na planie, wręcz eksploduje talentem. W roli księdza jest tak wiarygodny, że oglądając film zapominamy, że to kreacja aktorska, że „udaje” księdza.
Po spektakularnym sukcesie filmu, jego ułożony, uporządkowany rytm życia się odmienił. Wciąż jest zapraszany na spotkania z widzami do szkół, kościołów, gdzie z entuzjazmem opowiada o swojej roli, cierpliwie odpowiada na pytania publiczności, która zdaje się czuje w nim ducha księdza. Adam opowiadając o roli w filmie niemalże składa świadectwo wiary.
Takim jest też człowiekiem, niesamowicie prawdziwym i szczerym, bije od niego spokój, równowaga wewnętrzna skromność. Jest taki „normalny”, „swój”, w jego towarzystwie każdy czuje się komfortowo. Bardzo dobry i oddany przyjaciel, kochający mąż, ojciec. Każdy kto z nim się zetknie prywatnie czy zawodowo jest nim natychmiast zauroczony, ponieważ Adam roztacza wokół siebie bardzo pozytywną energię, nie okazuje cienia gwiazdorstwa, które mogłoby się przecież obudzić po takim sukcesie filmu.
Dowodem jego wielorakich możliwości aktorskich jest także fenomenalna kreacja „pana Józefa” - „starającego się” o rękę głównej bohaterki, w słynnym „Rewersie” Borysa Lankosza. Jest to przykład jak z większego epizodu, stworzyć arcydzieło, perełkę, dzięki której film zyskał niebywały wątek komiczny. Jeszcze długo po obejrzeniu filmu, przypominając sobie tę scenę, widzowie wybuchają śmiechem.
Pochodzi z Podlasia. W 1997 r. ukończył warszawską Akademię Teatralną, w tym samym roku zadebiutował w teatrze. Grał i wciąż gra u najlepszych reżyserów teatralnych. Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Anna Augustynowicz, to tylko kilka nazwisk. Jest laureatem licznych nagród teatralnych, (w tym prestiżowego Feliksa Warszawskiego).
Do tej pory przede wszystkim w teatrze mógł przecież pokazać szerokie spektrum swoich nieograniczonych możliwości.
Teatr wciąż jest dla niego ważny i wciąż w nim gra (najnowszy spektakl z jego udziałem to „Wiarołomni” w reżyserii Artura Urbańskiego w TR Warszawa), ale teraz przede wszystkim stawia na film. Jego talent został doceniony i obecnie jest zasypywany propozycjami filmowymi.
Źródło:
KnockKnockActors
6 XII 2011
Cykl „Goście Łukasza Maciejewskiego”
KINO MILLENNIUM 6 grudnia 2011 r. godz. 19.00
KI – reż. Leszek Dawid
po projekcji spotkanie z Adamem Woronowiczem
Cena biletu; 10 zł
Informacje i sprzedaż biletów Kasa Kina tel. 14 633 46 04
KI
Produkcja: Polska
Rok produkcji: 2011
Premiera: 2011. 09. 30
Dane techniczne: Barwny. 98 min.
Ki (Roma Gąsiorowska), energetyczna, zachłanna na życie matka dwuletniego Pio, pędząc przed siebie zderza się z Miko (Adam Woronowicz). To spotkanie dwóch światów, które właściwie nie powinny się spotkać. Długa droga do odkrywania siebie i uczenia się odpowiedzialności.
Główna bohaterka - Ki nie zgadza się na ograniczenia jakie narzuca jej zajmowanie się własnym dzieckiem. Nie chcąc powielać schematu własnej matki, ucieka od stereotypu samotnej, umęczonej kobiety z dzieckiem.
Stara się żyć kolorowo, szybko i intensywnie. Związki Ki z mężczyznami nie należą do obiecujących, choć właśnie trudne relacje pomagają jej dojrzeć do miłości i odpowiedzialności za siebie i swojego synka.
JAKBY WYSZEDŁ NA CHWILĘ
rozmowa Łukasza Maciejewskiego z ADAMEM WORONOWICZEM
Kiedy zginął ksiądz Jerzy Popiełuszko, Polska na chwilę wstrzymała oddech. Jak Pan zapamiętał tamto wydarzenie?
Byłem wtedy jedenastoletnim chłopcem, ale zaskakująco wiele obrazów z tamtego okresu pozostało we mnie do dzisiaj. Ciągle widzę setki ludzi przed białostockim prosektorium, gdzie przywieziono zwłoki księdza Jerzego. Polska bardzo wtedy posmutniała. I wcale nie było tak wesoło i śmiesznie jak na filmach Barei.
Stan wojenny podciął wszystkim skrzydła, morderstwo księdza Jerzego dopełniło czarę goryczy.
To były lata naszego dzieciństwa, nasza młodość. Owszem, czasami była abstrakcyjna i surrealistyczna, często tragikomiczna, ale z reguły bardzo szara i smutna. Połowa lat 80. to był czas szczególnej apatii, niemal beznadziei. Marzenia po „Sierpniu ’80” szybko zamieniły się w zwątpienia po wybuchu stanu wojennego. Chociażby w sporcie, jeszcze w ’82 roku, w Hiszpanii zajęliśmy trzecie miejsce w Mistrzostwach Świata w piłce nożnej, ale potem było już tylko gorzej. Jedyny gol Włodzimierza Smolarka na mistrzostwach w Meksyku miał w sobie coś z rozpaczliwego, desperackiego gestu outsidera. Wszystko tąpnęło.
Pociechą była wtedy rodzina, czasami przyjaciele.
Moją przystanią był wówczas kościół pod wezwaniem świętego Rocha w Białymstoku. To miejsce pozostaje dla mnie symbolem doraźnej i długofalowej pomocy. Z jednej strony, dzięki kościołowi, przynosiłem do domu tak zwane dary, ale przede wszystkim w kościele poznałem ludzi, którzy wskazali mi drogę równoległą wobec zakłamania czasów. Wychowywali mnie wspaniali księża. Wiedzieliśmy, że żyją w zgodzie z tym, o czym mówią na kazaniach, albo w trakcie katechez. Księża, którzy byli blisko mnie w okresie dorastania dali mi piękny przykład wiary. Byli autorytetami. Dzięki nim zrozumiałem, że w życiu trzeba znać swoją własną prawdę – nawet jeżeli ta „prawda”: poglądy, przekonania czy inspiracje, byłaby w kontrze do powszechnie obowiązujących kanonów.
Multikulturowy Białystok nauczył Pana chyba także tolerancji wobec innych wyznań, przekonań.
W małym środowisku, w którym przebywałem, wszyscy koledzy byli ministrantami, a ci, którzy nie byli ministrantami w naszej parafii, służyli do mszy w cerkwi prawosławnej. Najpierw to my świętowaliśmy Boże Narodzenie, potem przeżywaliśmy to święto raz jeszcze – w kościele prawosławnym, podobnie było z Wielkanocą. Białystok rzeczywiście wyposażył mnie w zdolność zrozumienia i akceptacji dla różnorodności kultur, zachowań. Wschód został we mnie na zawsze. Nigdy tak naprawdę nie wyjechałem z mojej „małej ojczyzny”.
Intrygujący zbieg okoliczności. Ksiądz Jerzy Popiełuszko, którego zagrał Pan w filmie Rafała Wieczyńskiego, wychowywał się w Suchowoli leżącej niedaleko Białegostoku, równocześnie to właśnie w Białymstoku, w Zakładzie Medycyny Sądowej, były badane zwłoki zamordowanego kapłana.
Tak jak mówiłem, pamiętam popołudnie, w którym szara nyska przywiozła ciało księdza do prosektorium. Grałem wtedy z chłopakami w piłkę. Piękny dzień, ostro świeciło słońce. Przerwaliśmy zabawę, czując że na naszych oczach dzieje się coś naprawdę ważnego. Nikt nie został o tym wydarzeniu poinformowany, ale – jakby siłą bezwładu – ludzie zaczęli wychodzić z mieszkań i szli w kierunku prosektorium.
Popiełuszko mówił: „Gdyby większość Polaków w obecnej sytuacji wkroczyła na drogę prawdy, stalibyśmy się narodem wolnym już teraz”. Na czym, Pana zdaniem, polegała odwaga tego kapłana?
Był blisko ludzi, dyspozyjny 24 godziny na dobę. Jego wolność przejawiała się zarówno w wymiarze duchowym, jak i ludzkim. Był kapłanem nie tylko przy ołtarzu, ale także na ulicy – wśród wiernych.
Zagranie takiej postaci jak ksiądz Jerzy, to karkołomne zadanie. Próbował Pan naśladować gesty i zachowania kapłana, czy jednak głównie ufał własnej, aktorskiej intuicji?
Wszystko było ważne w tej pracy. Jednak przede wszystkim interesował mnie sam Popiełuszko: charyzmatyczny bohater. To, co w pierwszej chwili wydawało się go przerastać, w końcu się spełniło. Dlatego nie zależało mi tylko na prostych naśladownictwach, dużo istotniejsza wydawała mi się odpowiedź na pytanie: w jaki sposób ten ksiądz dokonał takich rzeczy, i dalej: czym była jego wiara, czym ta wiara jest dzisiaj?
Gdzie Pan szukał odpowiedzi na takie pytania?
Na przykład szedłem do pustego kościoła. W ciszy wiele rzeczy samo zaczyna się tłumaczyć, weryfikować. Wiedziałem, że wobec takiego tematu nie uda się prześliznąć. Nie jestem księdzem Jerzym, ale musiałem się z tym tematem zmierzyć.
Ale za to jest Pan wręcz uderzająco podobny do Popiełuszki.
Tak mówią, ale to również polega na wyrażaniu podskórnej postawy życzeniowej. Podobieństwo fizyczne ma znaczenie o tyle, o ile nie będzie przeszkodą w oddaniu wnętrza postaci. Na przykład oglądając kasety VHS z materiałami z udziałem księdza Jerzego, można odnieść wrażenie, że jego kazania były podawane w sposób monotonny, bez oratorskich, aktorskich popisów – staraliśmy zachować w filmie tę ekspresję i nie dodawać naddatków aktorstwa tam, gdzie nie było to konieczne.
Słabość dzisiejszego polskiego kościoła bierze się również z dotkliwego braku tak charyzmatycznych postaci jak Popiełuszko, Wyszyński czy Wojtyła…
Myślę że również dzisiaj, w kościele, jest wielu wspaniałych, charyzmatycznych kapłanów. Ale przykład zawsze idzie z góry. Jerzy Popiełuszko, prosty, żarliwie wierzący chłopak, pojechał ze wsi na Podlasiu do seminarium warszawskiego, chociaż miał znacznie bliżej do Białegostoku, gdzie jest przecież wspaniałe seminarium, z bogatymi tradycjami. Wyruszył jednak do Warszawy, bo chciał być bliżej kardynała Wyszyńskiego, który był dla niego największym autorytetem.
Ksiądz Jerzy wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie w 1965 roku, kiedy kończył się rewolucyjny Sobór Watykański II.
Za chwilę kapłani, którzy dotąd w trakcie mszy stali tyłem do wiernych, zwrócą się do nich. Nie było chyba lepszego momentu w historii, żeby kapłan otworzył się na ludzi, zobaczył ich. Okazało się, że ksiądz może być bardzo blisko człowieka, wyjść po niego na ulicę – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Przed Popiełuszką tę samą ideę mieli inni giganci polskiego kościoła: Wojtyła czy Wyszyński. Oni także marzyli o tym, żeby kościół otworzył się jak najszerzej na ludzi. Wspólne spływy kajakowe, wycieczki, oazy – wszystkie te wspaniałe inicjatywy procentują do dzisiaj. Popiełuszko mówił: „W kościele świętym szukałem Was”. Czyli poszedł szukać ludzi, za Chrystusem.
A nie ma Pan wrażenia, że euforia tego typu wspólnych poszukiwań została niestety zarezerwowana dla czasu przeszłego?
Śmierć Jana Pawła II, Pokolenie JP2, działalność Wspólnoty Taizé – to wszystko nadal pięknie procentuje. Kiedy uczestniczyłem w „Europejskim Spotkaniu Młodych” w Paryżu, czułem się fenomenalnie. U stóp wieży Eiffle’a, wśród tysięcy uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi, zobaczyłem na własne oczy jak spełnia się maleńki cud. Młodzi chrześcijanie z różnych państw, mówiący różnymi językami, posiadający często tak bardzo odmienną kulturę od naszej, stali razem, pogodni i otwarci na siebie. To była także uderzająca cecha charakteru księdza Popiełuszki. Otwartość.
Biografowie księdza Jerzego piszą, że jako dziecko i nastolatek niczym szczególnym się nie wyróżniał. Był raczej typem samotnika, miał przeciętne stopnie w szkole. Zastanawiam się, co takiego musiało się wydarzyć w życiu Popiełuszki, że ten skromny chłopiec spod Białegostoku, stał się odważnym i przenikliwie inteligentnym kaznodzieją.
Nie potrafię myśleć o tym inaczej, niż w kategoriach łaski, która została mu dana. Z tym darem nie można się urodzić, nie sposób tego w sobie wytrenować. Dlatego próbowałem dobić się do tajemnicy Popiełuszki od strony jego duchowości. Pytałem siebie, jaka była jego duchowość, jak się modlił? Nie miał przecież na tę modlitwę zbyt wiele czasu. Jego dzień zaczynał się bardzo wcześnie – z reguły odprawiał pierwszą mszę święta o szóstej rano. Potem, aż do późnych godzin nocnych, stale odwiedzali go ludzie. Dzwonili, przychodzili, dyskutowali. Jak można wytrzymać takie tempo? Myślę, że do tego potrzebna była wielka łaska.
Ale niezłomny charakter ksiądz Jerzy wyniósł już z rodzinnego domu.
W jego domu patriotyzm był czymś naturalnym. Ksiądz Jerzy wychował się na terenach, gdzie jeszcze jakiś czas po wojnie ukrywała się partyzantka. Wiedział, czym było AK, znał dobrze dekalog – kościelny i ludzki. A potem zaczął spotykać się z ludźmi i coś w nim eksplodowało. Z tych strzępów informacji, rozproszonych wspomnień, cały czas wyczuwałem, że Popiełuszko był kapłanem, któremu naprawdę zależało na drugim człowieku.
Czy przed rozpoczęciem zdjęć spotykał się Pan z rodziną księdza Popiełuszki?
Tak, spotkałem się z mamą księdza, również z jego braćmi – Stanisławem i Józefem. Ale nie jechałem na te spotkania z intencją, żeby wypytywać ich o szczegóły, które byłyby mi przydatne do roli, chciałem zwyczajnie z nimi pobyć. Zjeść wspólny posiłek, napić się herbaty, porozmawiać. Mamie księdza Jerzego nie zadałem właściwie ani jednego pytania dotyczącego syna. Wydawało mi się, że byłoby w tym coś niestosownego wobec sytuacji, którą musiała przeżyć, oraz wobec filmu, który przypomni jej przecież nie tylko odejście wielkiego kapłana, ale także dramatyczną śmierć własnego dziecka. Jakiś czas spędziłem także w warszawskiej kawalerce księdza Jerzego, w której go zaaresztowano, podrzuciwszy uprzednio kompromitujące materiały: farby drukarskie, ulotki itd. Czas stanął tam w miejscu. Nic się nie zmieniło. W regałach stoją książki z odręcznymi uwagami księdza Jerzego, czuje się obecność gospodarza. Jakby tylko wyszedł na chwilę. Zaraz wróci.
Cytując Biblię, księdz Popiełuszko mówił: „Prawda kosztuje dużo, lecz wyzwala”. Jak Pan myśli, czy sam kiedykolwiek się bał?
Odwaga to także zgoda na strach i lęk. Żeby być mocnym, trzeba pozwolić sobie na słabość. Kiedy o nim myślę, czuję także spocone od zdenerwowania dłonie, przyspieszony puls. Przecież ksiądz Jerzy w ostatnich miesiącach swojego życia dobrze wiedział, że zaciska się nad nim pętla.
Przed naszą rozmową przeczytałem kilka kazań księdza Jerzego. Są znakomite – również pod względem literackim.
Łudzę się, że po obejrzeniu filmu, część widzów zechce sięgnąć po te kazania. Brzmią tak współcześnie, jakby zostały napisane wczoraj. Kiedy dowiedziałem się, że zagram księdza Jerzego w filmie, w pierwszym odruchu sięgnąłem właśnie po kazania. Chciałem dowiedzieć się, dlaczego ten ksiądz musiał zginąć. Szukałem zatem w kazaniach Popiełuszki inwektyw pod adresem władzy, nawoływań do buntu, ale niczego takiego tam nie znalazłem. Potem obejrzałem fragmenty konferencji prasowych, w których ówczesny rzecznik rządu mówił, że homilie księdza Jerzego są „seansami nienawiści” i zrozumiałem, że to te konferencje, a nie wypowiedzi księdza Popiełuszki, były takimi seansami. Władza w białych rękawiczkach odwracała prawdę. Homilie księdza Jerzego były seansami pojednania.
W grudniu 1983, na pół roku przed śmiercią Popiełuszki, księdzu Jerzemu przedłożono decyzję o wszczęciu przeciwko niemu śledztwa m.in. za to, że „nadużywając funkcji kapłana, czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej”.
Kościół stanowił wówczas schronienie, w którym mieliśmy prawo do wolności. Był jak skrawek eksterytorialnego, wolnego państwa na zniewolonej ziemi, ale po żadnej ze mszy odprawianych przez Popiełuszkę nie było demonstracji. Ludzie wychodzili z kościołów w nastroju modlitewnym, o co byli zresztą proszeni przez księdza.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko był kapałem z powołania. A kim jest aktor – z powołania?
Dzisiaj bardzo łatwo zostać aktorem. Jeżeli jest się urodziwym, przystojnym, elokwentnym, i do tego wszystkiego jeszcze się nie sepleni – niemal automatycznie można zostać gwiazdą seriali i latami nie schodzić z łamów kolorowych czasopism. To na pewno jest jakaś droga wyboru, ale równocześnie uważnie obserwuję drogę aktorów takich jak Philip Seymour Hoffman czy Daniel Day-Lewis. Oni udowadniają, że znakomite aktorstwo nie przeszkadza w byciu gwiazdą, i odwrotnie: status gwiazdy nie wchodzi w kolizję z aktorstwem. Podstawą jest chyba punkt wyjścia, czyli myślenie o tym, dlaczego zdecydowałem się zostać aktorem – czy wiążę z tą decyzją nadzieje na szybką popularność i sławę, czy może wybieram ten zawód dlatego, że kiedyś urzekła mnie magia teatru, dzięki teatrowi coś nowego w sobie odkryłem, odnalazłem przestrzeń, która może zostać zrealizowana.
Urzekła Pana magia teatru?
Przełomowe są wspomnienia, które łączą się dla mnie z obejrzeniem niegdyś w teatrze „Lunatyków” Brocha w reżyserii Lupy, albo „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa w inscenizacji Macieja Englerta. Staram się traktować aktorstwo poważnie. Nigdy nie chciałem być popularny za wszelką cenę. Oczywiście, każdy aktor chciałby być doceniony. Występujemy dla ludzi, nie dla siebie. Ale aktorskie powołanie, w mojej optyce, polega także na tym, że skoro ktoś mnie zaraził teatrem – przestrzenią magiczną, to może i mnie się to uda...
Do dzisiaj często staję bezradny wobec magii teatru. Patrzę na wielką, teatralną machinę, kurtynę, sztankiety i zastanawiam się, kto dał mi prawo do pokazania siebie wobec tej przestrzeni. Przypomina mi się wtedy jeden z ostatnich wywiadów z Gustawem Holoubkiem, w którym powiedział, że tajemnica aktorstwa polega na odwiecznej fascynacji człowieka do bycia innym, do permanentnego zmieniania się. Robimy to w imieniu wszystkich.
Źródło
„Tygodnik Powszechny”