Goście Łukasza Maciejewskiego - Karolina Gruszka
4 grudnia zapraszamy na uroczysty pokaz filmu TLEN w reżyserii Iwana Wyrypajewa, oraz na spotkanie z odtwórczynią głównej roli w tym filmie: jedną z najbardziej utalentowanych i urodziwych polskich aktorek - Karoliną Gruszką.
To kolejne spotkanie w ramach cyklu kina „Millennium” – „Goście Łukasza Maciejewskiego”.
KAROLINA GRUSZKA - Jedna z najciekawszych polskich aktorek młodego pokolenia
Piękna, z burzą rudawych włosów, utalentowana i bardzo poważnie traktująca swój zawód. Urodziła się 13 lipca 1980 roku w Warszawie, w 2003 roku skończyła studia aktorskie w Akademii Teatralnej w Warszawie. Po dyplomie przez pięć lat związana była z Teatrem Narodowym.
Zagrała w ponad 20 filmach. Pierwszą znaczącą kreację stworzyła w rosyjskiej "Córce kapitana" Aleksandra Proszkina jeszcze jako studentka. Potem grała m.in. w "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego, "Wiedźminie" Marka Brodzkiego, "Przedwiośniu" Filipa Bajona, "Sforze" Wojciecha Wójcika, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Marka Koterskiego. Za rolę Oli w "Kochankach z Marony" Izabelli Cywińskiej dostała nagrodę dla najlepszej aktorki na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Występowała też w obrazach zagranicznych - "Inland Empire" Davida Lyncha, "Rezolucji 819" Giacomo Battiato czy wchodzącym właśnie na polskie ekrany "Tlenie" Iwana Wyrypajewa. Z Wyrypajewem - rosyjskim dramaturgiem i reżyserem - jest od trzech lat związana prywatnie.
BH, „Rzeczpospolita”
4 XII 2010 - TLEN
reżyseria: Iwan Wyrypajew,
scenariusz: Iwan Wyrypajew,
zdjęcia: Andriej Naidenow,
muzyka: Oleg Kostow, Andriej Sensonow, Vitalij Lupin, Ajdar Gajnullin
Aleksiej Filimonow, Karolina Gruszka, Varvara Voetskova
dramat/musical, Rosja, 2009, 75 min
KINO MILLENNIUM: 4 XII 2010, g. 19.00
PO PROJEKCJI SPOTKANIE Z KAROLINĄ GRUSZKĄ
Sańka nie usłyszał piątego przykazania i zabił żonę dla rudowłosej Saszy. Dlaczego? Bo łaknął tlenu pięknej dziewczyny. Film Iwana Wyrypajewa to ekranizacja jego kontrowersyjnej sztuki "Tlen", gdzie rapowano Dekalog i którą krytycy uznali za manifest "beztlenowców".
Nazwisko Iwana Wyrypajewa jest dziś symbolem międzynarodowego sukcesu młodego pokolenia rosyjskich dramaturgów, nie bojących się radykalnych kroków formalnych, z których najłagodniejszym jest zrywanie z tradycyjnym modelem teatru. Współtwórca słynnego moskiewskiego Teatr.doc (pod znakiem którego powstają sztuki opisujące codzienność Rosjan wyrzuconych na margines społeczeństwa), autor realizowanych na całym świecie dramatów, będących we współczesnej Rosji manifestem pokolenia trzydziestolatków rozdartych między wychowaniem w komunizmie a dorosłością, osadzoną w wyjątkowo nieludzkiej odmianie kapitalizmu. Równie swobodnie co na scenie, czuje się za kamerą.
Tlen – drugi po Euforii film tego reżysera – wyrasta co prawda z doświadczeń scenicznych Wyrypajewa i jest rodzajem twórczej adaptacji jego sztuki o tym samym tytule, ale opiera się przede wszystkim na obrazie, montażu, wrażeniu. W natłoku wyśpiewywanych przez aktorów słów wątek fabularny gubi się i rwie.
Trudna do opowiedzenia fabuła opiera się na kilkakrotnie powtarzanej historii miłości bohatera (Saszy) do pięknej, rudowłosej dziewczyny (również Saszy, w przekładzie dokonanym na rzecz teatru przez Agnieszkę Lubomirę Piotrowską byli to Aleksander i Aleksandra).
Dziewczyny, która jest dla niego jak tytułowy tlen. Bohater, mieszkający gdzieś na zapadłej rosyjskiej wsi, tak pragnie tej miłości, że bez skrupułów zabija żonę. Jednak o ile w dramacie Wyrypajewa krytycy dopatrywali się głębokiego przesłania, wręcz moralitetu, to reżyserska interpretacja tego tekstu ma być – według samego reżysera – przede wszystkim działaniem na emocje widza. Bohaterowie (Karolina Gruszka i Aleksiej Filimonow, ona z ciemnymi włosami, w okularach z czarnymi oprawkami; on – łysy, w stroju dresiarza) opowiadają historię Saszy i Saszy melorecytując i rapując w studio nagraniowym dziesięć songów – piosenek. W tle ich opowieści w niezwykłym tempie przewijają się kolejne obrazy i fragmenty historii bohaterów (Karolina Gruszka tym razem z rudymi włosami, Aleksiej Filimonow z romantycznie rozwianą czupryną). Powstał więc odważny, bezkompromisowy, eksperymentujący film oparty na obrazach układanych zgodnie z zasadą podświadomych skojarzeń oraz na estetycznym szaleństwie, wykorzystywaniu możliwie wielu poetyk. Bliższy teledyskowi (melorecytacja aktorów) niż filmowi fabularnemu, częściowo animowany, stylizowany na interaktywną stronę internetową, ale w warstwie treści silnie metafizyczny, wprost nawiązujący do dekalogu. Historia Saszy w hipnotyczny sposób wciąga widza rytm kolejnych, przewijających się jak w kalejdoskopie, obrazów. Dziesięć piosenek/tracków/wierszy złożonych w rodzaj ekranowego setu przygotowanego przez DJ-a, którym jest sam reżyser.
KAROLINA GRUSZKA
Swoją przygodę ze światem kina i telewizji zaczęła bardzo wcześnie. Już jako 9-latka występowała w telewizyjnym programie dla dzieci "Dyskoteka pana Jacka". Stamtąd trafiła na plan "Chopina na zamku" Krzysztofa Zanussiego. Udział w filmie ograniczył się tylko do statystowania, nic więc dziwnego, że Gruszka nie uważa tego doświadczenia za swój filmowy debiut. Kilka lat później agent Jerzy Gudejko, który zwrócił uwagę na Karolinę już w czasie programu Jacka Cygana, skontaktował ją z Andrzejem Wajdą. Reżyser poszukiwał aktorek do "Panny Nikt". Ostatecznie Gruszka u Wajdy nie zagrała, ale drugi reżyser filmu polecił zdolną już wtedy 14-latkę Izabelli Cywińskiej. Dziś Gruszka wspomina współpracę z Cywińską jako jeden z najważniejszych momentów w jej karierze aktorskiej. "Pokazała mi, że ten zawód może być sposobem na rozumienie siebie i świata" – mówiła później o reżyserce swojego filmowego debiutu. Na planie "Bożej podszewki" (1997), gdzie zagrała Geniusię, córkę głównej bohaterki Maryśki, postanowiła na poważnie poświęcić się aktorstwu.
Na realizację swoich aktorskich marzeń nie musiała długo czekać. W "Sponie" (1988), adaptacji powieści Edmunda Niziurskiego "Sposób na Alcybiadesa" zagrała pierwszoplanową rolę Oli. Za swój występ w filmie Waldemara Szarka aktorka otrzymała nagrodę "Marcinka" za najlepszą rolę dziewczęcą na Międzynarodowym Festiwalu Filmów dla Dzieci Ale Kino w Poznaniu.
Potem przyszły propozycje ról w filmach nie tylko rodzimej produkcji. W białoruskim "Momencie prawdy" zagrała Polkę, narzeczoną polskiego żołnierza, w którego wcielił się Radosław Pazura. Na Festiwalu Filmowym w Mińsku obraz zdobył drugą nagrodę w kategorii najlepszego filmu. Zwycięzcą tego samego festiwalu okazał się kolejny film z udziałem młodej aktorki, "Córka Kapitana" w reżyserii Aleksandra Proszkina. Zdjęcia do filmu kręcono m.in. w Petersburgu, Orenburgu i Moskwie, a aktorce powierzono pierwszoplanową rolę Maszy, córki kapitana białogórskiej twierdzy. Udział w tej rosyjskiej produkcji wspomina Gruszka jako wielką przygodę. "Dzięki niej wiem, co kryje się pod przetartą już trochę formułką 'rosyjska dusza'" – powiedziała po premierze.
Aktorka nie rezygnowała z pracy z polskimi reżyserami. W "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego zagrała Helusię, w "Przedwiośniu" u boku Mateusza Damięckiego wcieliła się w chorą na epilepsję Wandę. Pojawiła się także w "Wiedźminie", nieudanej adaptacji prozy Sapkowskiego. W filmie wcieliła się w postać zakochanej w tytułowym bohaterze nieświadomej swojego ludzkiego pochodzenia driady Morénn. W 2001 r. zagrała tenisistkę w polsko-rosyjskiej koprodukcji "Break Point" w reżyserii Marka Nowickiego. Film powstał z myślą o rosyjskim widzu i nie trafił do polskich kin.
Karolina Gruszka ma za sobą udział w kilku serialach telewizyjnych. Poza "Bożą podszewką", która otworzyła jej drogę do filmowej kariery i powstałą niedawno kontynuacją serialu Izabelli Cywińskiej, młoda aktorka zagrała w dwóch seriach sensacyjnej "Sfory" oraz w serialu kryminalnym "Oficer".
W marcu 2006 r. na ekrany polskich kin weszła pierwsza komedia z udziałem aktorki. Znana wcześniej z dramatycznych ról Karolina Gruszka wystąpiła w filmie "Francuski numer". U boku Jana Frycza i Macieja Stuhra zagrała studentkę Magdę, która z miłości decyduje się na szaleńczy zakład. To nie jedyna premiera z udziałem aktorki w 2006 r. Gruszka znalazła się także w obsadzie filmu Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Dużą rolę otrzymała w "Kochankach z Marony" w reżyserii Izabelli Cywińskiej według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Jej kreacja uhonorowana została statuetką dla najlepszej aktorki na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Wielkim wyzwaniem dla młodej aktorki była propozycja gry u Davida Lyncha. Goszczący w Polsce reżyser postanowił nakręcić krótką etiudę z udziałem polskich aktorów. Dyrektor festiwalu Camerimage Marek Żydowicz polecił Lynchowi właśnie Gruszkę. "Myślałam, że to żart" – wspominała potem aktorka. Projekt amerykańskiego reżysera rozrósł się do rozmiarów pełnometrażowego filmu o tytule "Inland Empire", a poza Karoliną zagrali w nim m.in. Jeremy Irons i Laura Dern. "Na razie nie wolno mi zdradzać, o czym będzie ten film" – mówi Gruszka. "Prawdopodobnie jedyną osobą, która wie, o co chodzi, jest reżyser" – dodaje.
Mimo iż z sukcesem występowała w wielu filmowych produkcjach, wielkim marzeniem Karoliny Gruszki była zawsze gra w teatrze. Właśnie dlatego zdecydowała się na studia w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, którą ukończyła w 2003 roku. Jeszcze podczas studiów zagrała w „Dziadach” zrealizowanych dla Teatru Telewizji przez Jana Englerta. Po ukończeniu Akademii Teatralnej dostała się do zespołu Teatru Narodowego w Warszawie. Można ją było oglądać w spektaklu "Władza", gdzie zagrała obok Janusza Gajosa. Obecnie na teatralnych deskach występuje w "Świętoszku" w reżyserii Jacques’a Lasalle’a.
Jest żoną Iwana Wyrypajewa. Zagrała główną rolę w jego filmie,,Tlen”, wystapiła w nowelowym filmie ,,Krótkie spięcie”, oraz w teatrze w sztukach Wyrypajewa - ,,Lipiec” i przedstawieniu„Wyjaśnić”, w którym recytowała w oryginale wiersze XIX-wiecznego kazachskiego poety Abaja Kunanbajewa. Teraz, w Teatrze Narodowym w Warszawie, wspólnie z mężem przygotowują nową sztukę Iwana Wurypajewa – „Taniec Delhi”.
Przygoda Karoliny Gruszki z Rosją nie zaczęła się od spotkania z Wyrypajewem. W 2000 r. aktorka nakręciła bardzo popularny film „Córka kapitana” według opowiadań Puszkina, zagrała także w filmie „W sierpniu 44’” Michała Ptaszuka i w serialu „W połowie drogi” Abaja Karpikowa.
W tym roku, poza „Tlenem”, zobaczymy Karolinę Gruszkę w „Mistyfikacjo” Jacka Koprowicza i „Tricku” Jana Hryniaka.
Aktorka zagrała także główną rolę Jany w największej czeskiej produkcji 2009 roku – filmie „Trzy sezony w piekle” Tomáša Mašína.
Jeszcze w tym roku rozpoczyna zdjęcia do kolejnego filmu Iwana Wyrypajewa. Będzie to historia byłej polskiej zakonnicy, która żyje w indyjskiej części Tybetu, w Himalajach.
(oprac. ŁM, oraz Elżbieta Polkowska – onet.pl.)
WYWIAD z Karoliną Gruszką i Iwanem Wyrypajewem
Źródło: Tygodnik Powszechny
Autorzy: Andrzej Franaszek, Łukasz Maciejewski
Co oznacza tytułowy tlen w twoim filmie? Sens życia, energię życiową czy może miłość?
IWAN WYRYPAJEW: To, co niezbędne. Jeżeli nie oddychasz, zaczynasz się dusić. Umierasz. To jedyny pewnik. Możemy teraz rozmawiać o kulturze, albo o muzyce, ale bez tlenu wszystko traci znaczenie. Metaforą filmu jest sens życia. Niezbędny jak powietrze.
Mówisz, że w kinie i w teatrze interesują cię emocje. W „Tlenie” zderzają się one jednak z Dekalogiem.
IW: Dekalog to kanon. Ale żeby podążać za kanonem należy go zrozumieć. Nie wystarczy usłyszeć przykazanie „nie zabijaj”. Trzeba zrozumieć, dlaczego nie wolno zabijać. To najważniejsze.
„Tlen” przypomina trochę „Trainspotting” Danny’ego Boyle’a.
IW: To był kultowy film w moim rodzinnym Irkucku. Dzięki „Trainspotting” napisałem ,,Sny” – pierwszą sztukę teatralną. W połowie lat 90. młodzi ludzie w Irkucku umierali z przedawkowania heroiny – niektórzy także na AIDS, inni się zapijali. To był koszmar. Sytuacja jak w czasach gułagu. Tyle że wrogiem nie była wojna, tylko heroina. Mniej więcej połowa uczniów z mojej klasy nie żyje.
To wynikało z rozpaczy, poczucia pustki?
IW: Konsekwencje zmiany reżimu. Pojawili się ludzie, którzy zrozumieli, że na narkotykach można zrobić wielki interes. Milicja bardzo chętnie „przykrywała” działalność dilerów. Czeczeni, dilerzy, biznesmeni i milicja do pewnego czasu trzymali się razem. Potem zaczęli ze sobą walczyć.
Jak jest teraz?
IW: Fala heroiny minęła. Lepiej się oddycha, swobodniej. Więcej „tlenu”.
W obu Twoich filmach – ,,Euforii” i „Tlenie” – miłość spada na bohaterów jak na Tristana i Izoldę: nikt i nic nie jest w stanie temu przeszkodzić.
IW: Błądzimy, jeżeli za naszymi zachowaniami nie idzie samoświadomość. Saniok, który nie usłyszał piątego przykazania i zabił żonę dla rudowłosej Saszy, nie był samoświadomy. Zażywając narkotyki chcemy uzyskać stan błogości, podobny do mistycznego uduchowienia. Nie ma w tym prowokacji, wszystko rozgrywa się mimowolnie. Prawdopodobnie to organizm szuka Boga, kiedy nam wydaje się, że bosko „odlatujemy”. To ruch w stronę szczęścia. Szczęścia jako Boga.
W „Lipcu”, ,,Euforii”, ,,Księdze rodzaju 2”, również w „Tlenie” szczęście sąsiaduje z szaleństwem.
IW: Rzeczywistość jest poza granicami umysłu. Umysł wręcz przeszkadza w tym, żeby poznać rzeczywistość - między innymi dlatego sztuka bada stany graniczne. To frapujące.
Artyści, czyli „galernicy wrażliwości”?
IW: Byleby tylko nie przesadzić…
Rozmawiamy dotąd o wykładni metaforycznej „Tlenu”, a przecież tym, co uwodzi w kontakcie z twoją twórczością, jest otwarcie formalne. Sztuka rosyjska kojarzy się przede wszystkim z Tarkowskim, Dostojewskim, kilkoma innymi jeszcze nazwiskami – ty, czerpiąc z ich twórczości, wydajesz się przybyszem z trochę innego świata.
IW: Trudno wrzucać do jednego worka z logo „Rosja” Tarkowskiego i Dostojewskiego. To krańcowo różni artyści. Bohaterem kina Tarkowskiego jest człowiek, który staje się ekwiwalentem mistycznego piękna, z kolei u Dostojewskiego świat jest brzydki, ludzie paskudni, nie ma nadziei... Nie widzę żadnych podobieństw. Także w mojej twórczości.
Gwałtowny Saniok mógłby być bohaterem Dostojewskiego.
IW: W myśl tej zasady wszyscy w Rosji mamy korzenie w Dostojewskim. Nie ma ucieczki.
A trzeba uciekać?
IW: Trzeba. Powinniśmy szukać radości, a nie pielęgnować w sobie ból. Rosjanie uwielbiają cierpieć. Ból istnienia to dla nas narodowy nałóg. Nasza przyjemność.
Od jakiegoś czasu mieszkasz (również) w Polsce, tutaj pracujesz. Jakie było twoje wcześniejsze postrzeganie polskiej sztuki – znałeś jakieś nazwiska?
IW: Grotowski i Kantor. W Rosji istnieje mit, że Kantor i Grotowski są obecni w każdym polskim teatrze. Dlatego bardzo się zdziwiłem że waszemu teatrowi jest o wiele bliżej do współczesnego dramatu niemieckiego, niż do genialnych poszukiwań i eksperymentów Tadeusza Kantora.
Polska stała się w twojej biografii ważnym punktem również ze względu na związek z Karoliną Gruszką. Karolino, ile projektów zrobiłaś wspólnie z Iwanem Wyrypajewem?
KAROLINA GRUSZKA: ,,Tlen”, nowelowy film ,,Krótkie spięcie”, a w teatrze ,,Lipiec” i przedstawienie „Wyjaśnić”, w którym recytowałam w oryginale wiersze XIX-wiecznego kazachskiego poety Abaja Kunanbajewa. Teraz, w Teatrze Narodowym, próbujemy nową sztukę Iwana – „Taniec Delhi”.
Kim jest aktor w świecie Wyrypajewa?
KG: Iwan dba o to, żeby każdy z nas, jeszcze przed przystąpieniem do zdjęć czy prób, wiedział dokładnie, w jakiej sprawie chce spotkać się z widzem. Żeby w aktorach dojrzała konkretna postawa wobec tematu, który poruszamy na scenie lub w filmie. Dużo rozmawiamy, dyskutujemy – ale zawsze są to szczere, partnerskie dialogi. Iwan ma jasno określoną wizję pracy z aktorem. Jest tradycjonalistą i przeciwnikiem „zapadania” się w rolę, odnajdywania w sobie psychiki bohaterów itd.
W „Lipcu” monolog mordercy-ludożercy wygłaszasz jak gdyby z dystansu, bez przeżywania.
KG: Bardzo tego pilnowaliśmy. Aktor opowiada widzowi o bohaterze. Przekazuje mu własne refleksje na jego temat.
To był celowy zabieg, żeby w roli mordercy, psychopaty i kanibala obsadzić młodą dziewczynę, nam w dodatku kojarzącą się bohaterkami filmowych adaptacji Iwaszkiewicza?
KG: To był pomysł wpisany w tekst sztuki. Chodziło przede wszystkim o to, żeby należycie wybrzmiał tekst: jego melodia, rytm, wreszcie poetycka tkanka wpisana w materię przedstawienia. A równolegle żeby „Lipiec” był ciekawym zadaniem aktorskim, intrygującym przedstawieniem.
Twoja przygoda z Rosją nie zaczęła się od spotkania z Wyrypajewem. W 2000 r. nakręciłaś bardzo popularny film „Córka kapitana” według opowiadań Puszkina, zagrałaś także w filmie „W sierpniu 44’” Michała Ptaszuka i w serialu „W połowie drogi” Abaja Karpikowa.
KG: Kiedy przyjechałam na zdjęcia do „Córki kapitana”, byłam przed maturą. Nie znałam Rosji, nie znałam języka, ale na planie, w ciągu kilku miesięcy nauczyłam się mówić po rosyjsku. Poza tym, ja zawsze miałam słabość do rosyjskiej literatury i kina. Nie wiem na czym to polega, ale uważam, że język rosyjski jest najpiękniejszy na świecie – oczywiście zaraz po polskim. Pamiętam, że po nakręceniu „Córki kapitana”, kiedy usłyszałam, że na ulicy ktoś mówi po rosyjsku, niejeden raz zdarzyło mi się ruszać jego śladem. Tylko po to, żeby jeszcze trochę posłuchać tej cudownej, językowej melodii.
Wszystko wskazuje na to, że nadchodzi sezon Karoliny Gruszki w polskich kinach. W lutym na ekrany wchodzi „Tlen”, w marcu „Mistyfikacja” Jacka Koprowicza i „Trick” Jana Hryniaka.
KG: Jestem ciekawa „Mistyfikacji”. Reżyser filmu, Jacek Koprowicz napisał intrygujący scenariusz – rodzaj alternatywnej wersji wydarzeń: co by było, gdyby śmierć Witkacego okazała się mistyfikacją, a pisarz ukrywał się w warszawskim mieszkaniu swojej kochanki, Czesławy Oknińskiej. Miałam zaledwie kilka dni zdjęciowych, to mała rola – ale praca była naprawdę fajna.
Zagrałaś także główną rolę Jany w największej czeskiej produkcji 2009 roku – filmie „Trzy sezony w piekle” Tomáša Mašína.
KG: W Czechach film został przyjęty bardzo dobrze; podczas premierowego pokazu byłam jednak tak zdenerwowana, że w gruncie rzeczy nie wiem jak to wyszło. „Trzy sezony w piekle” prawdopodobnie pojawią się w polskich kinach, będzie więc okazja na mniej emocjonalną ocenę.
Podobno macie w planach kolejny wspólny film?
IW: To będzie historia byłej polskiej zakonnicy – w tej roli Karolina, która żyje w indyjskiej części Tybetu, w Himalajach.
Tybet, Himalaje, również stepy w ,,Euforii” zachwycają bezkresną przestrzenią. A jak się oddycha w Polsce? Nie jest za ciasno?
IW: Jest spokojniej w porównaniu z Rosją. Życie w Moskwie to ciągły bieg, a czasami wyścig. Mam wrażenie że w Moskwie w powietrzu rozpylają kokainę. Chodzimy jak naćpani. W Warszawie czuję się świetnie. Aktorzy są punktualni i zdyscyplinowani, normalni i grzeczni. Nikt się nie spieszy.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że kiedy powierzą ci gigantyczny budżet, nakręcisz film science fiction z kopulującymi androidami…
IW: Chciałbym kręcić filmy gatunkowe. W Polsce i w Rosji nie ma gatunków. Nie możemy zrobić filmu o androidach, bo to się udaje tylko w Ameryce. Dlatego zostaje nam kino artystyczne, ewentualnie tandetne filmy o bandytach. A mnie się marzy „Ojciec chrzestny”.
,,Ojciec chrzestny” to arcydzieło, ale przeciętne kino gatunkowe często zamyka reżysera w kliszach.
IW: W kinie pracuje się dla ludzi. U nas jest na odwrót. Filmy robi się dla siebie i kilku znajomych z branży. Kiedy kręcę film, wiem, że najprawdopodobniej zobaczy go garstka osób. Owszem, będzie pokazywany na festiwalach, ale nie zobaczą go miliony widzów na świecie. Jak „Avatara”.
Potrafiłbyś zrobić „Avatara”?
IW: To magia kina. Ale w Rosji nie nakręcimy takich filmów, w Polsce również nie. Oczywiście, niektórzy próbują to robić – skutki są opłakane. Jeżeli „Przenicowany świat” Fiodora Bondarczuka kosztował 40 milionów dolarów, a efekt był taki, że wreszcie dogoniliśmy Amerykę z początków lat 90. ubiegłego wieku, to nie ma sensu w ogóle tego komentować.
W Rosji, żeby zebrać duże pieniądze na film, trzeba mieć talent czy umocowanie towarzyskie i polityczne?
IW: Dojście do pieniędzy. Najlepiej mieć bogatych przyjaciół, od których dostaniemy część budżetu, wówczas resztę dołoży państwo. Teraz i tak wszystko bierze Michałkow. Jest główną osobą w kinematografii, która rozdaje pieniądze. Wiele od niego zależy.
Znasz Michałkowa?
IW: Nigdy z nim nie rozmawiałem. Słyszałem, że podobała mu się „Euforia”. Ale my jesteśmy z zupełnie innych światów. Myślę że po ,,Tlenie” Michałkow mógłby zdjąć mi spodnie i spuścić lanie. Nie mamy ze sobą wiele wspólnego.
Jeżeli ,,Tlen” kończy się sceną, w której dwójka głównych bohaterów jest zastrzelona przez milicjantów, to jakie to budzi reakcje w Rosji?
IW: Milicja wszystkich w końcu zastrzeli... W Rosji czuje się chroniczną wręcz niechęć do milicji. Na festiwalu w Soczi, przypominającym waszą Gdynię, na dwanaście filmów młodych reżyserów startujących obok „Tlenu” w konkursie, w każdym pojawiła się postać milicjanta ukazanego w bardzo niekorzystnym świetle. Bo tak to właśnie u nas wygląda. Milicja to nic dobrego. Kropka.
Na początku dekady założyłeś w Moskwie kultowy „Teatr.doc” – awangardową scenę promującą nową dramaturgię, najczęściej spod znaku teatru verbatim – sztuki o bezdomnych, rodzicach zmarłych żołnierzy, imigrantach z innych republik itp.
IW: Byłem tylko jednym z uczestników „Teatru.doc”, który realizował również takie projekty jak mój ,,Tlen”, a z samym teatrem zaangażowanym nie mam nic wspólnego. Dla mnie ważny jest poetycki tekst, a nie dokumentalizm. Interwencyjnego reportażu nie muszę oglądać w teatrze. Wystarczy mi telewizja.
W młodym wieku osiągnąłeś bardzo wiele. Pracujesz w Rosji i w Polsce, twoje sztuki są grane na kilku kontynentach, co film – to wydarzenie. Jesteś w Rosji idolem?
IW: Mam reputację twórcy undergroundowego. Krytycy piszą przyjazne recenzje – być może dlatego że dobrze mnie znają? Nasze relacje są domowe i ugrzecznione – a ja, zamiast oceny typu „dobre” i „złe”, albo „ładne” i „brzydkie”, wolałbym rzeczywisty dialog, polemikę, pogłębione analizy – tego w Rosji nie ma. Z drugiej strony, pomimo świetnej prasy, nikt nie chce wystawiać moich sztuk. W teatrach były pokazywane tylko te moje dramaty, które sam reżyserowałem.
A „Dzień Walentego”? To autentyczny bestseller europejskich scen. Tylko w Polsce „Dzień Walentego” znajduje się w repertuarze kilkunastu teatrów.
IW: Najgorsza rzecz, jaką napisałem. Sztuka powstała na zamówienie aktorki, Jekateriny Wasiljewej i ciągnie się za mną jak przekleństwo. Nie znoszę jej. Ale rzeczywiście nieszczęsny „Dzień Walentego” jest wciąż grany także i w Rosji, natomiast nie ma ani ,,Tlenu”, ani ,,Lipca” czy ,,Księgi Rodzaju 2”. A trzeba pamiętać, że w Rosji jest ponad tysiąc teatrów, o wiele więcej niż w Polsce czy w Niemczech.
To może zostaniesz u nas na stałe? „Lipiec” przyjęto owacyjnie.
IW: Jestem Rosjaninem, nic się z tym nie da zrobić. W Warszawie przebywam tylko dlatego, że reżyseruję kolejny spektakl m.in. z Karoliną, a w międzyczasie prowadzę warsztaty ze studentami reżyserii. To również ciekawe doświadczenie. Większość studentów wyobraża sobie naiwnie, że artysta związany z awangardą czeka na iluminację z nieba, albo działa w twórczym szale, a ja uparcie powtarzam, że najważniejszy jest profesjonalizm: wiedza, precyzyjne próby, przygotowanie do pracy. Elementarz.
Należysz do ostatniego pokolenia, które wychowało się jeszcze w Związku Radzieckim, w imperium. Jaka jest różnica między tobą, a pokoleniem młodszym, powiedzmy, o dekadę?
IW: Oni są mądrzejsi. Nie myślą o głupiej polityce, tylko o życiu. Są zdecydowani i pragmatyczni, wcześnie zaczęli organizować sobie życie. Kiedy patrzę na mojego piętnastoletniego syna, widzę jakim skończonym idiotą byłem w jego wieku. Pyskowałem, walczyłem, nie myślałem o jutrze. Efekt jest taki, że moi koledzy z tamtych lat są dzisiaj na cmentarzu, albo w więzieniu, a młodym po prostu chce się żyć. Oni oddychają. Mają tlen.
Rozmawiali: Andrzej Franaszek i Łukasz Maciejewski
TYGODNIK POWSZECHNY