„Zwyczajni. Niezwykli” cz. III Krzysztofy Bik-Jurkow
W piątek 4 lutego o godz. 18 w tarnowskiej Sali Lustrzanej przy ul. Wałowej 10, odbyła się promocja książki „Zwyczajni. Niezwykli” cz. III Krzysztofy Bik-Jurkow z udziałem bohaterów książki.
Książka Zwyczajni. Niezwykli cz. 3, to zbiór portretów osób, które solidnej nauce zawdzięczają wszystko, łącznie z karierą zawodową. Pasja, z jaką wykonują swoją profesję sprawia, że prowadzą niezwykle intensywne i frapujące życie. Ale jakie były początki, kto podsunął książkę, dlaczego wybór padł na tę a nie inną profesję. W jaki sposób wykorzystują wiedzę do rozwijania zainteresowań innych, jak ich myśl, nowatorskie rozwiązania wpływają na zmianę rzeczywistości, modelu życia innych. I o tym mówią w wywiadach autorce Krzysztofie Bik-Jurkow.
„Moimi rozmówcami – mówi autorka są: Bogdan Pastuszko - tradycjonalista, szanujący spuściznę pokolenia gazowników, dr Ryszard Ścigała – fizyk z doświadczeniami w świecie biznesu, prezydent m. Tarnowa przywracający miastu prestiż w kraju i Europie, dr med. Zbigniew Martyka - lekarz, w służbie chorym, chciałby przywrócić fundamentalnym wartościom ich sens, Roman Ciepiela – samorządowiec z krwi i kości, Dorota Wielgus – jedyna kobieta wykonująca zawód dewelopera w Małopolsce, prof. Stanisław Komornicki- chemik, który dzięki wioślarstwu zwiedza świat, dr. Józef Węglarz – propagator zdrowego, czyli pełnego ruchu stylu życia, przywracający prestiż nauczycielowi w-f, dr hab. Wacław Rapak - romanista, zachęcając do nauki języków obcych, mówi o podstawowym obowiązku poznania języka polskiego, tego z najwyższej półki, Mickiewicza, Norwida, Wojciech Daniel – współtwórca nowej dzielnicy Tarnowa, Grzegorz Wawryka -burmistrz, który pilnie wsłuchuje się w głos mieszkańców i z Brzeska czyni nowoczesne miasto, Józef Sowa – przed laty doskonały mechanik, dziś pasje motoryzacyjne realizuje w słynnym salonie, ze znakiem lwa w Mikołajowicach, Barbara Stryjewska – lekarz o rzadkiej specjalizacji, diagnozuje trąd, dr Wiesław Michałek - architekt, autor scenariuszy i widowisk, uważa, że człowiek powinien sam wybudować sobie dom, wtedy osiąga pełnię szczęścia, dr hab. Edmund Juśko -historyk, uczniom, studentom, nauczycielom wyjaśnia: współczesny Polak musi poznać dzieje narodu, dopiero wtedy będzie się liczył w Europie, Zbigniew Marcinkowski –bibliotekarz – obala pogląd, że mieszkańcy, pochodzący z małej miejscowości, nie mogą się wybić, Ziemia Radłowska wydała kilkunastu profesorów i wielu znamienitych Polaków, w Radłowie tworzy „harwardzkie” klimaty.
Nie rzucą kamieniem (frg.)
1.Dorota Wielgus
Drobna kobieta wykonująca męski zawód nie boi się ryzyka. Z niezwykłą dokładnością przygotowuje plan inwestycji. Umiejętność słuchania tych, dla których buduje i tych, którzy budują to jedno z zadań Doroty Wielgus - dyrektora Agencji Wspierania Inicjatyw Mieszkaniowych.
Swoją karierę zawdzięczasz Amerykanom. Nie będąc budowlańcem uczyłaś się od nich sztuki efektywnego systemu budowania.
- Jestem absolwentką Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Mając kilkuletni staż pracy w zawodzie ekonomisty stanęłam do konkursu na dyrektora Agencji Wspierania Inicjatyw Mieszkaniowych i wygrałam, pokonując 20. kandydatów, ale egzamin wcale się dla mnie nie skończył. Amerykanie, wdrażający w Polsce ideę AWIM-u określili nowe zdania, odsłaniając przed słuchaczami tajniki amerykańskiego systemu budowania, wyznaczali nam konkretne zadania, sprawdzając jak zostały wykonane. Po kilku miesiącach otrzymałam certyfikat United States Agency for International Development. Moje przygotowanie do prowadzenia spółdzielni jednorazowego inwestowania potwierdzili specjaliści z Waszyngtonu. Szkolenie rozpoczęło 15 osób a ukończyło 9. Do dziś Agencje Wspierania Inicjatyw Mieszkaniowych w kraju prowadzi czterech słuchaczy tego kursu.
Przed trzynastoma laty rozpoczęłaś budowę pierwszego bloku pod szyldem mało znanej wówczas w Polsce instytucji Agencja Wspierania Inicjatyw Mieszkaniowych. Zdumienie budził fakt, że tego dzieła podjęłaś się sama, dotrzymując kroku spółdzielniom, w których podobne inwestycje obsługiwała rozbudowana administracja. Co budziło twój lęk, obawy?
2.Dom nie jest szkatułką (frg.)
Wiesław Michałek
Zarzeka się: nikogo nie wpuszczę do swojego domu. Po wizycie u przyjaciół nie komentuje ich gustów, stylu wnętrz. Bo dom to odbicie duszy jego mieszkańców. Gdy budynek staje się towarem to jest to niebezpieczne. Budynek, jako towar pozbawiony zostaje tych cech domu, który tworzy dla siebie rodzina, jako miejsce życia dzieci, rodziców, dziadków.
Architekt dr inż. Wiesław Michałek, wykładowca Politechniki Krakowskiej regularnie odwiedza rodzinne gniazdo w Tarnowie. To miejsce darzy wciąż szczególnym sentymentem.
Drzewa zakrywają fasadę pańskiego domu. Od sąsiadów wiem, że jest to najprostsza bryła, parterowy domek z poprzedniego stulecia. Dlaczego Pan tu przyjeżdża, z tak wielkim upodobaniem odwiedzając rodzinne strony?
-Bo ten dom nie jest towarem. Tu mieszkałem w dzieciństwie.
Fascynuje Pana staroć, coś, czym inni wręcz pogardzają, skąd tyle sentymentu do chropowatych murów, przecież projektuje Pan rezydencje?
-Ten dom zbudował mój ojciec według własnego upodobania, dla swoich bliskich. Tak naprawdę to dom powinien być budowany własnymi rękami. Przez ojca, głowę rodziny. Człowiek ma to zapisane głęboko w naturze, a my, współcześni popełniamy
3.Rządzenie nie jest ulotne (frg.)
Grzegorz Wawryka
Przed kilkoma laty jeden głos, zdecydował o tym, że nie został starostą. Pamięta ten incydent i zapewnia, że z tymi, którzy go wywołali potrafi rozmawiać. Mimo wszystko woli, by oceniało go szersze gremium, oceniało po czynach a nie gestach.
Grzegorz Wawryka ubiegając się ponownie o stanowisko burmistrza Brzeska zrezygnował nie tylko z nadmiernego eksponowania swojej podobizny na plakatach i bilbordach, ale przede wszystkich z kampanijnego rytuału przecinania wstęg, wbijania łopaty, wmurowywania kamienia węgielnego, słowem z uroczystości mających potwierdzić: pracowitość, aktywność, troskę, służbę. Wygrał znakomitą większością głosów.
Żyjemy w czasach eksponowania walorów młodości, nadzwyczajnego dowartościowania ludzi młodych, którym powierza się nawet eksponowane stanowiska, nie bacząc czy posiadają doświadczenie czy nie. Przed laty i Pana obdarzono zaufaniem, starostą powiatu brzeskiego został Pan w wieku 33 lat. Co pańskim zdaniem przekonało wyborców: solidne wykształcenie, dynamizm, czy krótki, ale konkretny dorobek zawodowy?
-Potrafię słuchać ludzi, hierarchizować problemy, nie obiecuję, lecz działam. Gdy obejmowałem stanowisko starosty miałem za sobą studia na Wydziale Inżynierii Lądowej w Politechnice Krakowskiej. Byłem zadowolony z tych studiów, jest to dobra uczelnia i zdobyłem solidne wykształcenie. Później pracowałem w kilku instytucjach m.in. na Politechnice Krakowskiej, przez pewien czas prowadziłem własną działalność, o tym, że związałem się z samorządem zadecydował przypadek, wystartowałem w wyborach uzupełniających i zdobyłem mandat radnego, ale solidną pracę w samorządzie rozpocząłem w 1998 roku, od wyborów do rady powiatu. Powierzono mi funkcję starosty, pełniłem ją przez dwie kadencje. Sporo udało nam się zrobić, mimo że pod koniec lat 90. zaczęto dopiero formować struktury samorządu powiatowego, więc pierwszą kadencję wypełniała przede wszystkim praca organizacyjna. Pamiętam przeciągającą się dyskusję nad tym, czy ten samorząd powinien funkcjonować czy nie. Samorząd na początku miał znacznie więcej kompetencji niż teraz, bo z czasem te kompetencje zostały powiatowi ograniczone. Nigdy, tak naprawdę samorząd nie miał solidnej podstawy finansowania, ten system nigdy nie był sensownie stworzony. Również samorząd powiatowy nie został wyposażony w majątek. Znacznie większy majątek posiadają gminy, które na podstawie ustawy z 90 roku, sporo tego majątku przejęły. Natomiast powiaty dysponowały nieruchomościami, niezbędnymi do prowadzenia działalności, były to głównie obiekty oświatowe, czasem siedziby zarządów dróg powiatowych, oczywiście było mienie szpitalne. I tak jest do dzisiaj.
W 2002 roku nastąpiły kolejne zmiany, mianowicie ogłoszono wybory bezpośrednie wójtów, burmistrzów i prezydentów, które mocno wzmocniły te funkcje.
4.Historia w duszy i świadomości (frg.)
Edmund Juśko
Z ogromną wiedzą o dziejach narodu polskiego i historii szkolnictwa staje między polskim uczniem a polskim nauczycielem. Dla jednego i drugiego ma radę: powinniśmy znać własną historię, pełną wzlotów i upadków. Analizując przyczyny klęsk i niepowodzeń można, bowiem ustrzec się przed notorycznym popełnianiem błędów.
Dr hab. Edmund Juśko, prof. KUL, jest wykładowcą i dyrektorem w podwójnej roli: wydziału edukacji w Starostwie Powiatowym w Tarnowie i Instytutu Pedagogiki w Wydziale Zamiejscowym Nauk o Społeczeństwie KUL Jana Pawła II w Stalowej Woli, a także kierownikiem Katedry Zarządzania Oświatą w tymże Wydziale. Na co dzień spotyka się z uczniami wszystkich typów szkół, ich nauczycielami oraz studentami i doktorantami.
W pańskich publikacjach i wypowiedziach, padają pełne żarliwości słowa o polskości, patriotyzmie. Czy rzeczywiście polskiego ucznia trzeba przekonywać do polskości?
- Wielu młodych ludzi wyjechało na Zachód, niewielu chwali się, że swoje aspiracje życiowe spełnia brutalnie zdecydowanie inaczej niż o tym marzyło, czy planowało. Młodzi karmieni są wizją lepszego życia, które możliwe jest tylko z dala od Polski. Celem edukacji jest zawsze osiągnięcie zamierzonej kariery zawodowej, a tym samym satysfakcjonującej pracy. Teraz młodzi uczą się, mają dwa, trzy fakultety i szukają pracy, ewentualnie wyjeżdżają po nią do innego kraju. Dlaczego Niemcy, Francuzi, Włosi, Anglicy pracują u siebie, a my jesteśmy skazani na bezrobocie i pracę na emigracji? Rzeczywiście, Zachód otworzył się przed energicznymi ludźmi, niektórzy osiągnęli nawet sukces materialny, ale czy nie targają nimi emocje, chęć powrotu do własnego kraju;
5.Nie wchodzę na pierwszy plan (frg.)
Stanisław Komornicki
W karierę naukową prof. dr. hab. Stanisława Komornickiego wpisane są dwa wątki: chemia i historia muzyki. Przedmioty te wykłada w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, biegłą znajomość języków obcych zawdzięcza m. in. amatorskiemu tłumaczeniu oryginałów starannie dobranej literatury i jest jeszcze wioślarstwo, dzięki któremu zwiedził świat.
Tak szerokie zainteresowania Pana Profesora niewątpliwie ukształtował dom rodzinny z tradycjami naukowymi.
-Chemia to zawodowstwo, muzyka amatorstwo … - W domu rodzinnym szanowało się wiedzę, ale i prawo każdego do rozwijania osobowości, talentu. Mój ojciec, Tomasz przed II wojną ukończył studia rolnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim a później został profesorem Akademii Rolniczej, specjalistą gleboznawstwa. Mój dziadek, Stefan był historykiem sztuki, docentem na Uniwersytecie Jagiellońskim i kustoszem Muzeum Czartoryskich. Doktorat zdobył na Uniwersytecie Jagiellońskim przed I wojną światową a promotorem jego wydanej drukiem pracy o dworach obronnych w Małopolsce, w której zresztą znalazłem przepiękne zdjęcia zamku w Dębnie, został profesor Józef Morozewicz, mineralog. To, co dzisiaj wydaje się niewyobrażalne, kiedyś było całkiem zwyczajne; mineralog recenzował i promował także prace z chemii, filozofii itd. Przecież zarówno historia sztuki, jak i mineralogia uprawiane były na jednym wydziale – filozoficznym.
Czy dorastanie w tyglu nauki i kultury wiązało się z sugestią dorosłych: ucz się tego, lub innego przedmiotu?
Przed 30. czy 40. laty nie zastanawiałem się dlaczego dokonuję pewnych wyborów. W domu stał fortepian, grałem, matka była nauczycielką francuskiego i chociaż systematycznie nie uczyłem się słówek to poznałem ten język. Trzy miesiące przed maturą, zdecydowałem się na studiowanie chemii, mając wcześniej inne preferencje.
6.Modelować życie (frg)
Roman Ciepiela
Nie uznaje słów: nie da się. Twierdzi, że ta zbitka wyrazów, wypowiedzianych przez urzędnika, podwładnego, wywołuje w nim największą irytację. Sam nie uchyla się przed żadną trudnością czy wysiłkiem, jego pasja działania udziela się wszystkim, którzy potrafią słuchać, a mówi przekonywująco. Jest erudytą, stylem wypowiedzi przykuwa uwagę rozmówcy, słuchacza.
Roman Ciepiela - wicemarszałek Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego podporządkował życie zawodowe kierowaniu mniejszym lub większym zespołem ludzi zdolnych do budowania nowej rzeczywistości. Mając pomysł, projekt, wizję, konsekwentnie dąży do tego, by zmieniać przestrzeń ulicy, miasta, regionu.
Sprawia pan wrażenie człowieka opanowanego, czy jest coś co może pana wyprowadzić z równowagi?
-Nie lubię, nie znoszę wręcz, jestem uczulony na lekceważące, urzędnicze podchodzenia do obowiązków zawodowych, do spraw małej i większej wagi. Wielu osobom łatwiej powiedzieć: nie da się, mechanicznie, bez zastanowienia, niż zrobić najmniejszy ruch, by rozwiązać problem. Niestety, bardzo dużo jest takich ludzi.
Próbuje pan walczyć z opieszałością, biurokracją, brakiem kompetencji?
-Jeśli problem dotyczy pracowników w Urzędzie Marszałkowskim to reaguję natychmiast. Złe postawy trzeba błyskawicznie korygować. Jeśli dotyczy to partnerów, którzy są przedstawicielami gminy, powiatu to tu już takiego przełożenia nie ma, Urząd Marszałkowski nie jest ich zwierzchnikiem.
7.Spojrzeć prosto w oczy (frg)
Bogdan Pastuszko
Nie ma wątpliwości - najwyższą wartością w życiu człowieka jest rodzina, największą wartością firmy są pracownicy.
Bogdan Pastuszko – Prezes Zarządu, Dyrektor Generalny Karpackiej Spółki Gazownictwa precyzuje swoje credo: - trzeba przejść przez życie tak, by każdemu spojrzeć prosto w oczy, być uczciwym wobec rodziny, podwładnych pracowników, za dobre wynagradzać, zło bezwzględnie wytknąć, ale gdy zostanie naprawione, docenić to, zapomnieć, nie pielęgnować urazów. Jeśli stosuje się te zasady, można sobie spokojnie spojrzeć w oczy.
Okazały kompleks architektoniczny w centrum miasta, zajmujący teren między dwiema ulicami, przypomina państewko w państwie: monochromatyczna zielonkawa, szklana fasada biurowców, rotunda pośrodku. Estetów intryguje, użytkowników gazu drażni- bogacą się naszą krwawicą-mówią z sarkazmem. Tymczasem nowy budynek pnie się w górę. Panie prezesie, po co tarnowskim gazownikom jeszcze jedna wielomilionowa inwestycja?
- Budujemy nowy budynek z zamiarem zlokalizowania w Tarnowie centrum informatycznego dla całego gazownictwa w kraju. Zależy nam, aby mieszkańcy Tarnowa i regionu, a w przyszłości nasze dzieci miały tutaj pracę, żeby Tarnów nie był prowincjonalnym miastem na mapie gazownictwa i wreszcie, żeby na stałe związać gazownictwo z Tarnowem. To zabezpieczenie na przyszłość. Jeśli będzie w Tarnowie zaplecze, może już nigdy – jak to miało miejsce w przeszłości - nikomu nie przyjdzie do głowy manipulować naszym dorobkiem.
8.Lubię rozmawiać z przyrodą (frg)
Józef Węglarz
W dzieciństwie marzył o tym, by zostać mistrzem olimpijskim w biegach na długich dystansach. Mistrzostwa sportowego nie osiągnął, ale w zawodzie nauczycielskim jest mistrzem. Toga dodaje prorektorowi dr. Józefowi Węglarzowi, doc. PWSZ splendoru, chociaż, jak sam twierdzi, trochę go „uwiera”, bo z trudem znosi bycie osobą publiczną. Powaga tego urzędu nie oddala go od codziennych spraw studentów.
W opinii studentów sprawuje Pan funkcję prorektora niekonwencjonalnie, z wyraźnym, pozytywnym nastawieniem do rozwiązywania problemów młodych ludzi.
-W moim zakresie obowiązków są właśnie sprawy studenckie. Jeżeli za niekonwencjonalne piastowanie tej funkcji uznamy fakt, iż mam wyznaczone godziny przyjęć ale poza „urzędowym” czasem nie odprawiam studentów z kwitkiem, pozostając, gdy istnieje taka potrzeba, zawsze do ich dyspozycji, toby się zgadzało.
Wiem, że niektóre wizyty, zwłaszcza… matek studentów wstawiających się za latoroślą są, mimo chęci wysłuchania i udzielenia pomocy - irytujące…
To prawda, bo jak wytłumaczyć sytuację, kiedy zdesperowana mama, drżącym głosem, referuje problem 21 –letniego synka, który w swoim życiu już wiele widział i wiele przeżył, a teraz stoi ze spuszczoną głową i potakuje. Jest to przykład na krzywdzący przejaw nadopiekuńczości rodzicielskiej.
Posiada Pan długoletnią praktyką nauczycielską, którą wieńczy funkcja nauczyciela akademickiego, a więc osiągnął Pan zawodowy sukces.
Moja droga zawodowa rzeczywiście prowadzi przez szkoły wszystkich typów. Jako absolwent liceum pedagogicznego otrzymałem nakaz pracy i trafiłem do wiejskiej szkoły w powiecie bocheńskim, kiedy przeniosłem się do Tarnowa i założyłem rodzinę, zostałem zatrudniony w powiecie tarnowskim w szkole podstawowej, potem pracowałem w liceum, a później w zespole szkół zawodowych. Przez sześć lat sprawowałem funkcję urzędnika państwowego, co dzisiaj szczególnie sobie cenię, ponieważ tamto doświadczenie okazało się wielce przydatne w obecnej pracy administracyjnej.
9.Piechotą przemierzam Paryż (frg)
Wacław Rapak
Przekonuje studentów, że człowiek żyje tyle razy ile zna języków obcych. Prorektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie, dr hab. Wacław Rapak, prof. PWSZ przyznaje, że gorącym uczuciem darzy język francuski, Francję i szczególnie Paryż.
Jakie były początki pańskiego zainteresowania językiem francuskim?
- Tak się najczęściej, w moich szkolnych czasach działo, że gdy człowiek po szkole podstawowej szedł do liceum to znajdował się w sytuacji, kiedy kierowano go do klasy z określonym językiem obcym. W moim liceum w Bytomiu był to język francuski prowadzony przez znakomitą nauczycielkę, prawdziwą damę, która, jak mi się wydaje, pochodziła z rodziny repatriantów. Nauczycielka miała szyk, który łatwo zrozumie ten, kto czytał Madame Antoniego Libery. To jest jedna rzecz. Natomiast francuszczyzna i mój wybór to była druga rzecz, której młodzi ludzie dzisiaj nie zrozumieją. Szkołę podstawową kończyłem w 1968 roku i wtedy dostałem się do liceum. Dzięki nieżyjącemu Lucjanowi Kydryńskiemu, (młodym trzeba wyjaśnić, że to ojciec Marcina Kydryńskiego), były obecne w polskim radiu programy poświęcone piosence francuskiej, które zapoznawały polskiego słuchacza z tym, co się dzieje za granicą. Wtedy mniej się mówiło o Stanach Zjednoczonych, zdecydowanie więcej o Francji. Piosenka francuska była znacząca, odgrywała dużą rolę w przybliżaniu tego kraju
Rozwijamy, łączymy, budujemy razem (frg)
10.Ryszard Ścigała
Widok rozkopanego skrzyżowania i ludzi z łopatami wywołuje okrzyk: „czyż to nie piękne!” Entuzjazm Prezydenta Tarnowa dr. Ryszarda Ścigały wzbudza zwykła robota, no wreszcie się zaczęło dodaje z błyskiem w oku, obserwując budowę podziemnego przejścia. Fizyk ze stopniem naukowym doktora i epizodem wizyty w Dolinie Krzemowej, doświadczeniami w biznesie, wcielił się w rolę samorządowca z ambicjami przywrócenia miastu prestiżu w Polsce i Europie.
Pańska kadencja upływa pod znakiem fetowania rocznic historycznych. W nadzwyczaj uroczystej oprawie wspominano dzieło: Eugeniusza Kwiatkowskiego, Ignacego Mościckiego, Józefa Bema, Romana Brandstaettera, czy Małkowskiego. Wszyscy rozsławili Tarnów. Czy istnieje postać historyczna związana Tarnowem, która pana, jako prezydenta szczególnie fascynuje?
- Tak, Szczepanik! Patrząc z punktu widzenia moich zainteresowań, absolutne pierwszeństwo ma Jan Szczepanik, który wyprzedził swoje czasy, którego wizje urządzeń, wynalazków sprawiły, że wpłynął na bieg techniki światowej. To ze względu na moją konstrukcję zainteresowań sprawami technicznymi, Szczepanik jest postacią dla miasta szczególną.
A jeśli popatrzymy na poczet burmistrzów, to który z nich jest dla Pana wzorem?
-Najwięcej, podczas mojej kadencji mówiło się o burmistrzu Tertilu. Również, jako burmistrzu wolności, odnowicielu, postaci, która rozbudowała, przebudowała, unowocześniła Tarnów. Dzieło jest oczywiste i nie miałbym śmiałości porównywać się z taką postacią.
11.Telefon od trędowatego (frg)
Barbara M. Stryjewska
Bardzo często stawia diagnozę: trąd. Ta tajemnicza, znana od czasów biblijnych choroba, pozostaje nadal nieujarzmiona. Największe ogniska trądu istnieją w Indiach, Brazylii, Madagaskarze i wyspach Pacyfiku jak (Marshal Islands, Federal States of Micronesia). W USA rejestruje się około 150 nowych zachorowań rocznie z tego 80 procent przypadków stanowią emigranci.
Barbara M. Stryjewska - tarnowianka, lekarz onkolog, w 2002 roku rozpoczęła pracę w National Hansen’s Disease Program (Narodowy Program Leczenia Choroby Hansena). W chwili obecnej – mówi - nasz program jest jedynym ośrodkiem klinicznym w Stanach Zjednoczonych, który przyjmuje ciężkie powikłania trądu do leczenia szpitalnego. W wielu krajach chorobę Hansena leczy się ambulatoryjnie i kwarantanna nie jest wymagana. Mój najstarszy pacjent ma 101 lat i poza znaczącym ubytkiem słuchu pozostaje zupełnie sprawny.
O losie ludzi chorych na trąd czytamy w Biblii. Odtrąceni przez najbliższych i społeczność budzili lęk. Dzisiaj diagnoza wywołuje zdumienie i szok, ale w 21 wieku lekarz ustala skuteczną terapię.
Warto przypomnieć pionierów zorganizowanej opieki nad ta grupą chorych. Ludzie dotknięci trądem żyjący pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych nie mieli formalnej opieki lekarskiej i nawet znalezienie schronienia dla chorych stało pod wielkim znakiem zapytania. Dr I. Dyer, dermatolog ze Szkoły Medycznej (Tulane University Medical School)w Nowym Orleanie usiłował wykupić dom w mieście na przytulisko dla chorych ale nie można było znaleźć żadnej posesji na sprzedaż bo mieszkańcy obawiali sie jakiegokolwiek kontaktu z trędowatymi. Z początkiem lat 90. XIX stulecia urząd stanu Luizjany z inicjatywy dr Dyera wykupił opuszczoną plantacje trzciny cukrowej położonej wzdłuż rzeki Missisipi pomiędzy Nowym Orleanem a Baton Rouge. Rzeka Missisipi tworzy w tym miejscu wąskie zakole, tak, że ogrodzenie zbudowano na ograniczonym obszarze a ludziom okolicznym powiedziano, że będzie tam farma strusi. Pacjentom w Nowym Orleanie oznajmiono, że mogą dobrowolnie przenieść się do nowego domu, ale tylko 7 osób zdecydowało się na ten krok. Nocą, w 1894 roku 5. mężczyzn i 2 kobiety zostało zaokrętowanych na barkę, która popłynęła w górę rzeki Missisipi. Następnego dnia barkę spalono, gdyż obawiano się zarażenia trądem. Warunki życia na opuszczonej plantacji były ciężkie.
12.W salonie dla gołębi (frg)
Wojciech Daniel
Dach to korona albo inaczej - głowa domu. Co kryje się pod mansardową konstrukcją, czy warto zajrzeć do środka przez lukarnę, a może przez wole oczka kokietujące przechodnia z wysokości symetrycznych połaci czterospadowego dachu, a ten szczegół- facjatka, czyż nie rozbudza marzeń o własnym kącie? Okna i okieneczka zabite są deskami, strzępem dykty albo skrawkiem szkła, nikt przez nie zagląda a wewnątrz ogromnej przestrzeni, kłęby kurzu, plątanina sznurów między popękanymi belkami, czasem gruchające gołębie, z mniej romantycznymi śladami bytowania.
Wojciech Daniel – prezes Tarnowskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego, rzeczoznawca nieruchomości spojrzał na wiekowe kamienice z góry, odkrywając z sentymentem i realizmem szansę na odzyskanie nieprzeliczonej ilości mieszkań.
Lofty i poddasza użytkowe to wyznacznik ekstrawagancji i ekskluzywnego stylu życia, tyle, że w Nowym Jorku lub Paryżu. Ma Pan sentyment do takich miejsc?
- Mam zamiłowanie do oglądania starych kamienic. Podziwiam plastykę elewacji, gzymsy wokół stolarki, boniowanie i finezyjnie rzeźbienia na przykład bram wejściowych, filigranowe balkoniki, czyż nie jest to piękne? Chodzę po Tarnowie, moim rodzinnym mieście i dostrzegam urodę kamienic, zwłaszcza tę urodę mocno poszarzałą, lubię patrzyć na Stare Miasto.
13.Książka to rzeźbiarz ludzkiej osobowości (frg)
Zbigniew Marcinkowski
Mówi, że w bibliotece musi pachnieć sterylną czystością, dodaje, że dba o to, by książka „zaczytana” została usunięta i zastąpiona nowością wydawniczą. Wyliczając inne pedantyczne nawyki, mimochodem przyznaje się, że nie czyści już pastą zelówek butów, w wojsku z zapałem oddawał się tej czynności; by po każdym koncercie mundur galowy i obuwie doprowadzić do nienagannego stanu, bo jeśli uprawia się sztukę, jej dopełnieniem musi być perfekcyjny wygląd. Podobnie jest z książką. Czyż może dziwić, że w niewielkiej miejscowości urządził bibliotekę w stylu harwardzkim?
Zbigniew Marcinkowski - absolwent Studium Bibliotekarskiego w Krakowie, Instytutu Informacji Naukowej i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz tarnowskiej szkoły muzycznej, kustosz biblioteki doskonale wpisuje się w poczet indywidualności, jakich wydał Radłów. Z ziemi radłowskiej pochodzą niezwykle utalentowani ludzie, niektórzy sięgnęli po najwyższe tytuły w swoich profesjach.
Jak wytłumaczyć ten fenomen?
- Czytając historię Radłowa i okolic, dotarłem do źródeł, które potwierdzają, że Radłów był przed wiekami kolebką myśli, wiedzy i umiejętności. Wszystko to wzbudzało zaciekawienie europejczyków, którzy odwiedzali Radłów by wzbogacić swoje umysły. Niektórzy, ulegając urokowi okolicy pozostawali tu na zawsze. Zakładali rodziny a ich potomkowie mieli już chyba w genach zapisaną chęć uczenia się. Kolejne pokolenia wydały sławy. Czyż nie warto przyjrzeć się tej małej ojczyźnie, która przed wiekami zafrapowała swoją urodą cudzoziemców?
Oczywiście, że warto.
14.Przeżyć jedno życie (frg)
Zbigniew Martyka
O swoich zasadach mówi otwarcie i według tych zasad postępuje. Jasno precyzuje poglądy, wyklucza konformizm. Za nic ma „poprawność polityczną”, która bałamuci, narzuca nieszczerość, zamyka usta.
Dr n.med. Zbigniew Martyka powtarza: mam jedno życie i mam tylko jedną szansę przeżyć to życie w sposób dobry, uczciwy.
Cieszysz się opinią znakomitego lekarza, ale też i katolika, który bez skrępowania mówi o wierze, cytując Biblię. Kiedy ukształtowałeś tak jasne poglądy?
- W młodości potrafiłem być trzpiotem, urwisem i psotnikiem, w szkole podstawowej i liceum nie było jakiś szczególnych momentów przełomowych, natomiast w miarę upływu czasu zaczynałem coraz poważniej myśleć o życiu. Moje poglądy kształtowała literatura. Czytając o kimś, kto mnie zafascynował, długo analizowałem te treści, starając się wdrożyć do swojego życia wszystkie ideały, jakimi żył bohater książki. Jedną z pierwszych osób, które mnie zafascynowały była osoba święta - św. Teresa z Lisieux. Gdy przeczytałem jej biografię, zachwyciłem się tą postacią. Jej życie duchowe było naznaczone ogromną wartością, czymś nieprzemijającym i właśnie to mnie zafascynowało. Byłem w liceum. Pamiętam, że z wielką, nabożną czcią się do niej zwracałem i zacząłem poważniej traktować sprawy wiary.
W hierarchii lekarskiej zaszedłeś wysoko.
– Powoli, etap po etapie. Najpierw zdobyłem I stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych; to jeszcze w jednostce wojskowej. W Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowym w Krynicy przygotowywałem się do II stopnia i równocześnie pisałem pracę doktorską. Namówił mnie do tego profesor Józef Knap z kliniki chorób zakaźnych w Warszawie; cudowny, ciepły, niezwykle życzliwy człowiek, który zgodził się zostać moim promotorem. Sam nie pomyślałbym wtedy o doktoracie, miałem dopiero trzydziestkę na karku. Wspólnie wyszukaliśmy bardzo interesujący temat, możliwy do realizacji w uzdrowisku. Praca doktorska miała m.in. pokazać korzystny wpływ mikroelementów zawartych w wodach mineralnych na stan zdrowia pacjentów po usunięciu pęcherzyka żółciowego. Aby zgromadzić niezbędny materiał doświadczalny, musiałem przebadać kilkuset kuracjuszy. Pewnego dnia niespodziewanie przeniesiono mnie na stanowisko lekarza zakładowego, co uniemożliwiało mi kontakt z pacjentami naszego szpitala.
15. Klienta trzeba poszukać
Józef Sowa
Życie toczy się wokół dwóch symboli - ptaka i drapieżnika, sowa i lew, symbol mądrości i tajemniczości oraz siły i władzy. Lew jest zawsze taki sam, metaliczny, w pozycji stojącej, oparty na tylnych łapach, pręży się przed niewidzialną zaporą, chroniąc miękką linie karoserii, wizerunków sów jest wiele, setki. Obrazy, rzeźby tworzą osobliwą kolekcję – wizytówkę nazwiska.
Józef Sowa, właściciel kompleksu motoryzacyjnego na granicy Wojnicza i Mikołajowic, mówi, że już jako młody chłopiec interesował się budową samochodu.
Uczeń szkoły podstawowej, Pana rówieśnik sprzed kilkudziesięciu lat, mija w drodze do szkoły sznur samochodów i potrafi rozróżnić dziesiątki marek, czasem doskonale się orientuje w nowinkach motoryzacyjnych światowego rynku. A jak to było dawniej?
- W czasach mojej młodości nie było tak dużo samochodów, ale ja miałem kontakt z autem już jako siedmiolatek. Moja rodzina była w posiadaniu własnego pojazdu już w latach w latach 60. Jeździliśmy „Warszawą”. Już wtedy motoryzacja zafascynowała mnie do tego stopnia, że nie wyobrażałem sobie innego zawodu. Postanowiłem kształcić się w tym kierunku, jednak, podobnie jak samochodów, tak i szkół było o wiele mniej niż teraz. Szkoły o profilu samochodowym nie było ani w Tarnowie ani w Krakowie. Technikum motoryzacji istniało natomiast w Nowym Sączu i bez zastanowienia, nie zważając na dojazd, wybrałem je, zdobywając dyplom w 1973 roku. Zawodu nigdy nie zmieniłem, ale droga od mechanika do dilera jest długa.
Pracowałem w dwóch spółdzielniach od 1973 do 1982, poczym rozpocząłem własną działalność, kolejna data to 1994 roku, kiedy to otrzymałem licencję autoryzowanego przedstawiciela firmy peugeot.
Chcąc otworzyć prywatną działalność, a z tym się liczyłem, przepracowałem siedem lat w jednostkach uspołecznionych. Taki był wymóg. Rzemieślnik musiał mieć praktykę i było to dobre, bo poznawał zakres usług od podszewki. Dzisiaj otwiera się działalność i nikt nie pyta o doświadczenie zawodowe, zdarza się, że poziom wiedzy właściciela na temat branży, jaką reprezentuje, jest wątpliwy.
Ponad dziesięć lat zajmowałem się głównie naprawą samochodów różnych marek. Praca wyglądała zupełnie inaczej niż dzisiaj. Warunki, w jakich ja naprawiałem samochody, są nieporównywalne do obowiązujących standardów. Mój mechanik pracuje w dobrze wyposażonym warsztacie, stanowisko spełnia surowe wymogi bhp. My zaczynaliśmy pracę na różnych najazdach, kanałach, gdzie było zimno, nawet w lecie.
Na pewno odczuwam tamte czasy w kościach i kręgosłupie (śmiech).