„Tajemniczy ogród” rozkwitnie na początek
Tarnowski Teatr im. Ludwika Solskiego po po blisko dwuletniej przerwie spowodowanej remontem budynku powraca do swej siedziby.
Pierwszą sztuka przygotowaną przez tarnowski zespół jest sceniczna adaptacja klasyka literatury dziecięcej, „Tajemniczego ogrodu” Frances Hodgson Burnett. Ta napisana 100 lat temu historia wciąż znajduje rzesze entuzjastów. Autor adaptacji i reżyser przedstawienia, Tomasz Obara, mówi, że słowo-klucz dla zrozumienia jego przedstawienia to: miłość.
– …Jest ono dla mnie bardzo ważne, a w tym spektaklu – najważniejsze. To jest opowieść o rodzącym się życiu, a siłę do tych narodzin, do życia, daje właśnie miłość. Taką relację obserwujemy w spektaklu pomiędzy Dickiem a Mary, pomiędzy Mary a Colinem. To jest także miłość do przyjaciela, do drugiego człowieka w wymiarze czysto duchowym. Ale także w panu Cravenie, ojcu Colina, to uczucie odradza się – bo w nim miłość do syna zawsze była, tylko przez tragiczną śmierć jego żony, a matki Colina, została stłumiona.
Bohaterka powieści, 9-letnia Mary Lennox, jest sierotą. Jej rodzice zmarli w Indiach z powodu zarazy. Dziewczynka trafia do posiadłości wuja. Jego dom jest ogromny, posępny i otoczony ogrodem, który kryje swoją tajemnicę i do którego nikt nie ma wstępu. Mary poznaje mieszkańców domu, zaprzyjaźnia się z nimi i poznaje wartość autentycznych relacji międzyludzkich. Przy okazji odkrywa tajemnicę ogrodu.
Spektakl ma niezwykle bogatą oprawę, przygotowaną wielkim nakładem środków. Na ruchomych sztankietach oraz przesuwanych elementach dekoracji na oczach widowni pojawiają się liczne elementy scenograficzne (autorstwa Anny Sekuły przy współpracy Grażyny Żubrowskiej), pozwalające młodym widzom wyobrazić sobie zarówno wnętrza domu, w którym przebywa Mary, jak i tytułowy ogród otoczony murem, porośnięty krzewami i pnączami.
Nowoczesna infrastruktura techniczna umożliwia nawet wywołanie na scenie podczas spektaklu… deszczu, w strugach którego mała sierotka przybywa do posiadłości swojego wuja – dodaje Rafał Balawejder, z-ca dyrektora teatru. Niespodzianka także w programie do spektaklu, gdzie nasi widzowie znajdą prawdziwe nasiona maciejki. Każdy może przy odrobinie wysiłku mieć swój ogród.
Operowanie światłem, stylowe kostiumy z epoki oraz piękna, zapadająca w pamięć muzyka autorstwa Bolesława Rawskiego, podnoszą atrakcyjność całego przedsięwzięcia, które ucieszy zarówno małych widzów, jak i ich rodziców.
Na scenie oglądamy zarówno doświadczonych artystów tarnowskiej sceny (m.in. Jolantę Januszówną, Mariusza Szaforza, Jerzego Ogrodnickiego), ale także młodych aktorów: Monikę Wentę-Hudziak w roli Mary, Patrycję Szwarc jako Martę, Piotra Hudziaka w roli Colina, Kamila Urbana jako Dicka. W rolę ogrodnika Bena wciela się reżyser przedstawienia - Tomasz Obara.
Uroczysta premiera „Tajemniczego ogrodu” w reż. Tomasza Obary, na dużej scenie Tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego, 16 kwietnia 2011 (sobota) o godz. 18.
Odkrywanie obszarów miłości
Rozmowa z TOMASZEM OBARĄ – autorem adaptacji i reżyserem przedstawienia „Tajemniczy ogród”
– Pańska adaptacja powieści Frances Hodgson Burnett „Tajemniczy ogród” podkreśla wątki uniwersalne i podstawowe kwestie…
– Tak, bo ludzie zapominają o podstawowych kwestiach, na przykład o miłości – w najszerszym kontekście tego słowa. Miłość matki do dziecka, miłość ojca do dziecka, miłość wzajemna rodziców – to jest najważniejsza rzecz w życiu człowieka, jedyna budująca tak naprawdę, konstruktywna. To wartość, z której rodzi się cała reszta: siła człowieka do zmagań, chęć do życia, energia życiowa – to wszystko płynie z miłości. Jeżeli człowiek jest tego pozbawiony, a zwłaszcza mały człowiek, dziecko, to wtedy życie staje się bardzo trudne, a dla niektórych dzieci staje się, niestety, po prostu koszmarem. I to jest nawet gorsze niż choroba.
– Choroba – to jeszcze jeden wątek w tej opowieści…
– Bo trzeba w tym momencie powiedzieć – z czego mali widzowie, którzy będą oglądać ten spektakl, zdają sobie przecież sprawę – że nie wszystkie dzieci są zdrowe. Nie dla wszystkich świat wygląda tak jasno i tak prosto: że wstaje człowiek rano z łóżka, je śniadanko, idzie do szkoły, wraca do domku. Niektóre dzieci są tego pozbawione, na przykład z powodu choroby. Ale dziecko poważnie chore, nawet nieuleczalnie chore – bo przecież są i takie dzieci, i często zdają sobie z tego sprawę – łatwiej to wszystko znoszą, jeżeli otoczone są miłością rodziców. Dziecko, które tej miłości jest pozbawione, przeżywa tak naprawdę udrękę. Ta udręka może mieć różne oblicza – to może być samotność i pustka, to może być ból i cierpienie, żywe i dojmujące. W momencie, kiedy dziecko czuje tę energię płynącą z miłości jego rodziców, jest jakby przez to uczucie chronione i przez każde doświadczenie jest mu o wiele łatwiej przejść.
– Czy to znaczy, że adresatami Pańskiego przedstawienia są dorośli?
– Ja ten spektakl robię dla dzieci, dla swojej córki, która ma 3 latka i która obejrzy to przedstawienie. Dzieci w tym wieku, kiedy 10 lat temu zrobiłem „Tajemniczy ogród” w teatrze w Szczecinie, oglądały spektakl zafascynowane, na widowni była cisza jak makiem zasiał.
– Z tego, co Pan powiedział, wyłania się kolejny temat: samotność.
– W tej sztuce mamy do czynienia z samotnymi dziećmi. Mary Lennox, główna bohaterka, w ogóle pozbawiona jest rodziców, ponieważ oboje umarli podczas zarazy w Indiach. Przyjeżdża do swojego wuja, który jest bogatym bratem jej ojca i w jego domu – dopóki nie spotyka Dicka i nie odkrywa tajemniczego ogrodu – przeżywa ogromną samotność. W tym domu, ukrywany przed światem, także na własne życzenie, mieszka też Colin – jej kuzyn, syn wuja. Colin nie wychodzi od lat ze swojego dużego, ciemnego pokoju i przeżywa dramat, ponieważ uważa, że ojciec chciałby, żeby on umarł. Jest przekonany, że ojciec nie tylko go nie kocha, ale wręcz nienawidzi – co dla tego chłopca, tak jak dla każdego innego dziecka, jest tragedią.
Ten spektakl jest o kiełkującej miłości, o rodzącej się zdolności człowieka do miłości i o odkrywaniu w sobie obszarów miłości – pod wpływem różnego rodzaju zdarzeń.
– Wkraczamy tu na najwyższy pułap przekazu – wszak miłość jest najważniejsza.
– Każdy lub prawie każdy dostaje szansę, aby odkryć w sobie taki obszar miłości. Ale nie wszyscy z tego korzystają – bo nie potrafią albo nie chcą, bo zostali tak a nie inaczej wychowani. Są ludzie niezdolni do uczuć wyższych, niezdolni do miłości – i oni są największymi kalekami. Oni pozbawiają się tak naprawdę życia, wegetują. To ludzie, którzy nie doceniają tego fenomenu, którym jest miłość.
Specjalnie używam tego słowa tyle razy, ponieważ jest ono dla mnie bardzo ważne, a w tym spektaklu – najważniejsze. To jest opowieść o rodzącym się życiu, a siłę do tych narodzin, do życia, daje właśnie miłość. Taką relację obserwujemy w spektaklu pomiędzy Dickiem a Mary, pomiędzy Mary a Colinem. To jest także miłość do przyjaciela, do drugiego człowieka w wymiarze czysto duchowym. Ale także w panu Cravenie, ojcu Colina, to uczucie odradza się – bo w nim miłość do syna zawsze była, tylko przez tragiczną śmierć jego żony, a matki Colina, została stłumiona. Cierpienie, którego doznawał po stracie żony, nie pozwalało mu odczuwać miłości do dziecka w całej pełni i nie chciał, patrząc na syna, cierpieć jeszcze bardziej, myśląc o swojej żonie. Często w życiu jest tak, że uciekamy od problemu, od bólu, myśląc, że kiedyś uciekniemy na dobre. A to, oczywiście, jest nieprawdą, bo od problemu się nie ucieknie, nie da się go zamieść pod dywan. Problemy trzeba rozwiązywać, trzeba im stawiać czoła i podejmować wyzwania. Dzieci też powinny to wiedzieć, bo one również mają swoje problemy i swoje wyzwania.
– Oprócz ważkiej problematyki, Pański spektakl operuje również elementami, które są atrakcyjne z punktu widzenia widowiska – jest tu magia, jest tajemnica, jest piękna muzyka, jest sugestywnie pokazana rola przyrody, uzdrawiającej międzyludzkie relacje .
– Mogę panu tylko przytaknąć. Mam doświadczenie ze Szczecina. Spektakl był tam grany przez 6 lat, zawsze przy kompletach.
– Wypada przywołać jeszcze jedno słowo-klucz dla zrozumienia przesłania zawartego w tej historii: marzenia.
– Próbuję przenieść książkę Frances Hodgson Burnett na scenę najlepiej jak potrafię, wczuwając się w jej ducha. Mamy tutaj do czynienia ze światem w pewnym sensie egzotycznym dla dzieci, ale bardzo intrygującym i pociągającym. Przyjaźń pomiędzy trójką bohaterów to jest rzecz, o której tak naprawdę też wszyscy marzymy. Mówiłem o miłości, ale przyjaźń jest nie mniej ważna. Przyjaźń, która oznacza lojalność, świadomość, że masz drugiego człowieka, który w trudnych dla ciebie chwilach nie wykorzysta twojej słabości, tylko zrobi wszystko, żeby ci pomóc – bezinteresownie, nie oczekując żadnej nagrody. To są rzeczy niezwykle rzadkie i o nich właśnie jest mowa w tej powieści i w tym spektaklu. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu marzycielami, zwłaszcza dzieci, które marzą o tym, żeby ich życie było piękne, żeby było wypełnione dobrymi zdarzeniami, dobrymi ludźmi. I takie postaci widzimy na scenie – jest się czym zainspirować, w co zagłębić, jest w czym odpocząć.
– W przedstawieniu pojawia się sporo nowych twarzy tarnowskiej sceny…
– O aktorach mogę mówić tylko dobrze. Jestem uradowany, że spotkałem taki zespół. Bardzo często pracowałem w teatrach w mniejszych miastach i wszędzie – poza jednym wypadkiem, o którym nie chcę tutaj mówić, o jakie miasto chodzi – wszędzie, gdzie pojechałem, spotykałem fantastycznych ludzi i prawdziwą teatralna atmosferę. Dlatego kiedy dyrektor Żentara zaproponował mi pracę, przyjechałem do Tarnowa z nadzieją i pewnym rodzajem podekscytowania, że znowu się to sprawdzi, że trafię do nowego miasta i przeżyję przygodę. I tak się stało. Ci ludzie naprawdę są fantastyczni! Pracują kapitalnie. Oni już mogliby zagrać premierę, na dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem. Bo to są nie tylko bardzo zdolni ludzie, ale i bardzo pracowici. Kochają teatr. Dlatego ta przygoda jest dla mnie fantastyczna i mam nadzieję, że nie ostatnia w tym mieście.
– Zdecydował się Pan na rzadki zabieg wśród inscenizatorów: nie tylko reżyseruje Pan przedstawienie, ale też gra Pan jedną z ról.
– Czy to jest zabieg? Tak naprawdę wyniknęło to z konieczności, nie chcę dodawać tutaj ideologii. Nie było mnie w obsadzie tego przedstawienia – zachorował aktor i musiałem go zastąpić. Cieszę się, że będę miał okazję uczestniczyć w każdym spektaklu i za każdym razem przeżywać tę historię jeszcze raz i słuchać tej pięknej muzyki Bolesława Rawskiego, której słucham bardzo często również w domu. Ale w teatrze nabiera ona jeszcze innego wymiaru.
– Ta decyzja wiąże Pana z Tarnowem na dłużej, bo na czas eksploatacji przedstawienia, któremu można wróżyć powodzenie. To może dobrze rokować na dalszą współpracę, bo lepiej pozna Pan tarnowski teatr i jego możliwości.
– Mam nadzieję, że tak będzie i że będę miał tutaj swoje miejsce, do którego będę przyjeżdżał i pracował z ludźmi, których lubię i cenię.
– Czego życzymy nie tylko Panu, ale i sobie.
– Dziękuję serdecznie.
Rozmawiał: Jerzy Świtek